Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/175

Ta strona została przepisana.

I westchnął gorąco do Boga, marząc, że niezadługo w tej karecie zajedzie po rękę Krystyny.
Jakoż wkrótce stało się zadość jego gorącym marzeniom.

XXIII

Pewnego, pięknego majowego dnia, sporo jeszcze przed zachodem słońca, przyjechały do Korwinowa duże, pakowne landary. Długi czas wynoszono z nich różne kufry i walizy. Służba zamku korwinowskiego roiła się przed gankiem.
Z jednej, zupełnie oszklonej landary wysiadły dwie kobiety. Jedna była w sędziwym wieku, druga młoda.
Sędziwa jejmość miała olbrzymi kornet na głowie, mnóstwo szlarek i chusteczek na szyi. Młoda była ubrana w lekkiej jedwabnej przyjaciółce, wykładanej białem futerkiem. Na głowie miała jasne włosy, rozpuszczone w naturalne sploty, na których wdzięcznie unosił się mały zawój turecki.
Na jej liliowej twarzy malowała się wprawdzie młodość, ale długie cierpienia narysowały koło jej ust pięknych lekki uśmiech bólu. Był to dziwny, nieokreślony uśmiech. Znamionował on ból jakiś, ale ten ból połączony był zarazem z jakiemś dziwnem, nieziemskiem zachwyceniem. Być może, że tak boleli w pielgrzymce żywota swego wybrani Pańscy...