Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/181

Ta strona została przepisana.

— Rozkazy ministra! — krzyknął Korwin i jeszcze bardziej posiniał.
W tej chwili za oknami i przed gankiem ozwały się liczne głosy.
Korwin i Krystyna przystąpili do okna.
Pod oknami i przed gankiem roił się lud okoliczny. Byli starcy o białych włosach, były kobiety i dzieci. Wszyscy śpiewali jakąś pieśń smutną, ponurą, a w samym środku nieśli najstarsi chleb na cynowej misie.
Korwinowi i Krystynie stanęły łzy w oczach. To poddani, witając przybyłych dziedziców, nieśli im chleb... ale koło chleba nie było — soli.
W tym samym czasie zaturkotała pyszna, oszklona kareta, a cztery kare rumaki zaryły kopytami przed gankiem. Z karety, wsparty na ramionach dwóch drabów w liberyi, wysiadł dostojny jegomość w karmazynowym fraku i pudrowanej peruce ze szpadą przy boku.
Wbiegł szybko po kamiennych gradusach ganku do komnaty.
Był to Maryan Szucki.
Krystyna drgnęła, zbladła, jak biała karta papieru, i oparła się głową o poręcz krzesła.
Korwin otworzył szeroko oczy i wpatrzył się w gościa, jakby go nie poznał...
Poznał go jednak komisarz cesarski. Widocz-