Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/187

Ta strona została przepisana.

— Słyszałem, że był szorstkim w stosunkach z nowym rządem!
— Za co i po co wzięli mu fortunę, to już nikogo nie obchodzi, dosyć, że dzisiaj jest goły!
— Cóż na to powie piękna Atalia?
— Mości starosto! Jak waszmość możesz pytać się o coś podobnego? Cóż może kobieta w takim razie odpowiedzieć? Czyż życie nasze składa się tylko z samej mgły i różowych obłoków, czy też z koronek, batystów i jedwabiu? W odpowiedzi na to, będziesz miał odpowiedź Atalii!
Starosta pogłaskał klapy fraka i uśmiechnął się, jakby coś dowcipnego usłyszał.
W tej chwili otworzyły się drzwi salonu — wszedł Korwin.
Wszyscy spojrzeli na niego.
Gdyby Korwin był wszystkie spojrzenia widział, przypomniałby sobie, że powtarza obecnie rolę Szuckiego, gdy tenże na Senatorskiej ulicy stał przed nim w wytwornym salonie...
Korwin jednak o tem nie myślał. Jeszcze dumniejszym krokiem, niż to było jego zwyczajem, przeszedł przez salę i stanął przed Atalią.
— Ah! mości panie Januszu! — zawołała zwolna narzeczona — mówiono nam, żeś waszmość przyjechał...