Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/193

Ta strona została przepisana.

— Masz słuszność — odrzekł Korwin i podał rękę młodym ludziom.
W tej chwili padły strzały z przeciwnego brzegu... Rozpoczęła się walka...
Szucki zsunął się z konia... czerwona fala zakręciła się... i popłynęła spokojnie dalej.
Korwina rannego schwytano na brzegu — tylko dwaj synowie cechmistrzów przedarli się do rodzinnego kraju...
Związany Korwin patrzał z niepokojem za nimi. A gdy już byli ocaleni, westchnął i rzekł:
— Ha, dobrze! Niech oni to robią, co myśmy robić byli powinni!
............
Za kilka godzin stało kilkunastu pojmanych partyzantów przed austryackim jenerałem.
Audytor czytał im — wyrok śmierci.
— Mości panie! rzekł Korwin do audytora spokojnie — odczytałeś mi wyrok śmierci!... Przed dwudziestu laty byłem na pokojach waszych ministrów, którzy mnie zapewniali, że rząd cesarski tylko dobra i ocalenia Rzeczypospolitej pragnie. A jam te słowa roznosił po kraju i żywił w sercu mojem jak najgłębszą otuchę, że te słowa są prawdziwe!... Cóż mi waszmość teraz odpowiesz?