Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/29

Ta strona została przepisana.

Nastąpiło długie milczenie. Adwersarze polityczni uznali za rzecz stosowną na tym punkcie zakończyć w tej mierze dyskusyę, która żadnego z nich ani przekonać, ani nawrócić nie mogła. Na tej małej forpocztowej utarczce poprzestano, bo dalsza walka popsułałby apetyt do wieczerzy, która właśnie pierwsze wonie swoje do głodnych nosów z dalszych komnat wysłała.

IV

Upadająca pod oknem rozmowa ożywiła się nowemi siłami. Do stojącej grupy przyłączył się jegomość pan Janusz Korwin, przywitawszy się z młodym starostą, a kiwnąwszy z lekka głową siwemu szlachcicowi.
Janusz wyglądał dzisiaj bardzo korzystnie. Miał świeżo ufryzowaną perukę z czarnym harbajtlem, frak jedwabny, granatowy z czerwonemi wyłogami, długie przezroczyste żaboty na piersiach i szpadę ze złotą rękojeścią. W ręku szykownie trzymał trójgraniasty kapelusik i pozował, jak Ludwik XIV na konterfekcie.
Zdaje się, że przeczucie dzisiejszego zwycięstwa, jakie w duchu przyobiecała mu Atalia, okraszało twarz jego niezwykłym rumieńcem i podnosiło blask oczu do blasku dwóch świec woskowych.
Z nim razem ręka w rękę przyszedł wysmukły