Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/31

Ta strona została przepisana.

nusz. — Widać, że ks. biskup kujawski jest na swojem miejscu. Bo to widzisz waszmość, chodzi tu o rozgraniczenie zabranych terytoryów. Zabierających jest trzech — i to, jak mówi jemogość pan Maciej bardzo słusznie, jest nasze wielkie szczęście.
— Wielkie szczęście? — zawołał siwy szlachcic. — A cóż to za szczęście, że jest trzech na jednego?...
— Tak, szczęście, mości panie Błażeju — z ironicznym uśmiechem odparł pan Janusz — szczęście, że jest ich trzech, a nie jeden.
— Dziękuję waszmości za takie szczęście! — odfuknął szlachcic. — Jeżeli mnie na drodze trzech napadnie zamiast jednego. Przeciw jednemu mogę się przecież jakoś godziwie bronić, cóż zrobię z trzema?
Młody towarzysz pana Janusza spojrzał z politowaniem na siwego szlachcica, a potem taki sam wzrok zamienili obaj z Januszem. Bawiąc się kapeluszem trójgraniastym, rzekł pan Janusz:
— Widzisz waszmość, ja wolę trzech, niż jednego. Z jednym muszę się bić, a rzecz niepewna, czy wygram. Z trzema bić się nie potrzebuję, bo przecież nec Hercules contra plures. Czekam więc spokojnie zwady trzech wspólników, która oczywiście nastąpić musi przy dzieleniu się łupem. A naszem całem zadaniem teraz jest, aby ta zwada nastąpiła i aby wszyscy trzej między sobą porządnie się obili. Wtedy jesteśmy ocaleni!