Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/35

Ta strona została przepisana.

cięstwa, walcząc o egzystencyę! — dodał pan Janusz.
Siwy szlachcie na to nic nie odpowiedział, bo łzy rzęsiste spadły mu na siwe wąsy...

V

Widok ten starego szlachcica, który Ojczyznę kochał, choć nie wypowiadał się głośno z tą miłością, sprawił na mówiących niemiłe wrażenie. Każdy chciał się odwrócić od tego widoku, a odwróciwszy się, obaczył nowych znajomych, z którymi trzeba było pomówić.
Janusz Korwin puścił swego młodego towarzysza i wyszedł do sali Czerwonej, gdzie były kobiety, otoczone wieńcem fraków, peruk i krótkich kontuszów. Rozmowy były żywe, spojrzenia padały wymowne, uśmiechy stroiły się ironią lub obiecywały wszystko. Po głośnych słowach następowały ciche szepty, po szeptach czasami widoczna sprzeczka.
Poważniejsze matrony mówiły między sobą także o Rzeczypospolitej. Były między niemi takie, których fortuna leżała w zaborze jednego lub drugiego mocarstwa. Nie wiedziały, co się stanie z temi fortunami, bo wieści były różne. Osobliwie fortuny, przywiązane do dygnitarstw różnych, były opinią publiczną mocno zakwestyonowane i nie wiedziano, co się z niemi stanie. Z zaboru pruskiego nadchodziły wieści zatrważające. Król Fryderyk, wraz z swoim mini-