Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/38

Ta strona została przepisana.

sięgający, o jakieś spojrzenie więcej mówiące, niż słowa.
Czasami tylko śród pauzy, sprawionej wyczerpaniem sił nacierających, lekkie zamyślenie osiadło na jej białem czole, a oczy ciemno-szafirowe wydawały wtedy blask dziwnie demoniczny. Zdawało się, że wtedy zwróciły się te oczy ku wnętrzu duszy, aby tam spojrzeć na zakryty obraz wyśnionego szczęścia i choć chwilę niem się popieścić...
Atalia nie miała nigdzie stałego miejsca. Kilkakrotnie zagadywano ją, ale po krótkich odpowiedziach, tłumacząc się tem, że obowiązkiem jej dzisiaj być wszędzie i z wszystkimi mówić, odchodziła dalej, śledząc bacznie oczyma w prawo i w lewo. Nawet wojewodzica, który do niej zbliżył się z jakiems słówkiem słodkiem, odprawiła dosyć prędko.
W tej chwili nagle zatrzymała się. Z żółtej bowiem komnaty wychodził właśnie pan Janusz. Ich oczy spotkały się, Atalia zarumieniła się lekko, spuściła oczy i usiadła na krześle pod oknem, obok drugiego próżnego krzesła. Pan Janusz zrozumiał to wyzwanie, pośpieszył czemprędzej, aby go inny nie uprzedził i skwapliwie zajął szczęśliwe miejsce.
— Pan dzisiaj jesteś niewidzialny, mości Januszu — zagadnęła Atalia — myślałam, że już waćpana dzisiaj nie obaczę.
— Przeczułem gotujący się gniew pani — odparł Janusz, lokując kapelusz na kolanach — i dlatego stawiam się.