Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/51

Ta strona została przepisana.

tobliwym uśmiechem — ale temu wcale się nie dziwię. Tyle gorących słów wyrzeczono, tyle gorących westchnień wydobyto z piersi, że całą atmosferę stolicy można niemi ogrzać. Czy ci wstrętną jest, mości wojewodo, ta ogrzana temperatura?
— Przeciwnie — odparł z takim samym uśmiechem wojewoda zdaje mi się, że jestem rośliną egzotyczną. Zawsze rad szukam gorąca, ale go nigdzie znaleźć nie mogę. Nasze niebo tak zimne...
I w piękne, szafirowe oczy Krystyny utopił wzrok, jak błędny ognik, słabo tlejący.
— Jeżeli, mości wojewodo, jesteś rośliną egzotyczną, to może, idąc między nie, wziąłbyś z sobą i jednę polską różyczkę? — zagadnęła starościna, widząc, że wojewodzic z panią Taidą zmierza do cieplarni między kwiaty, gdzie część gości udała się dla przechadzki.
Wojewoda podał rękę Krystynie i rzekł z wyszukaną grzecznością młodego Adonisa:
— Polska różyczka będzie tam królową! Cieszyć się będą kaktusy, rododendrony i rozimaryny, witając królową!...
— Odebrałeś mi, mości wojewodo, przyjemność towarzyszenia wam — ozwała się starościna, uderzając wojewodę w ramię wachlarzem — mianowałeś królowę, a ja, która nigdy nie byłam poddanką, nie mogę iść z wami... Adieu Krystyno! Wspomnienie wczorajszego, samotnie spędzonego wieczoru, niech