Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/57

Ta strona została przepisana.

światła, egzotyczne kwiaty i przesuwające się pomiędzy niemi strojne kobiety, jakby widma nocy letniej...
Krystyna patrzyła w ten dziwny, czarodziejski obraz, patrzyła, rojąc jakieś piękne nadzieje, bo serce jej zaczęło się czegoś radować. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła w tej chwili tak błogie ukojenie, jakby po długiej, grzebiącej burzy żywota, miała nastać jakaś słodka, niczem nie zamącona cisza.
I w tem błogiem myśli upojeniu zapomniała nawet o swoim towarzyszu, zapomniała, gdzie się znajduje, nie wiedziała, czy to wszystko sen czy jawa... gdy nagle coś zimnego dotknęło jej ręki.
Był to pocałunek wojewody. Spojrzała — jeszcze trzymał pochyloną perukę nad jej ręką.
Krystyna szybko cofnęła rękę. Wojewoda zgiął przed nią kolano.
— Krystyno! — zawołał błagalnie — ty, bogini snów moich! Ciebie widzę dniem i nocą przed sobą i nie mogę znaleźć nigdzie pokoju... Krystyno, patrz, tu zadałaś głęboką ranę, która się bez ciebie nie zgoi!...
Rzekłszy to, pochwycił jej obie ręce i namiętnie do piersi przycisnął.
Krystyna niejaki czas była prawie nieprzytomna. Szeroko otworzonemi oczyma patrzała na klęczącego wojewodę. Nie mogła jeszcze myśli swoich uporządkować, tak nagle zaskoczyła ją ta scena.