Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/59

Ta strona została przepisana.

— Szczęśliwą?... Szczęśliwym?... Obiecałam szczęście?...
— Widzę, że w masce prędzej można być szczęśliwym...
— W masce... w masce... Toś ty, wojewodo, był wczoraj w masce? — krzyknęła Krystyna i szybko wstała z ławki.
— Obiecałaś być szczęśliwą, jak ja będę szczęśliwym! — powtórzył wojewoda i pociągnął ją za rękę.
Krystyna upadła na ławkę, bo nogi zachwiały się pod nią. Straszliwe myśli rozsadzały jej głowę. Przypomniała sobie zagadkowe słowa wczorajszego człowieka w masce... przypomniała sobie słowa starościny przy wejściu do cieplarni... Wszystko to zdradzało jakąś zmowę piekielną, jakiś spisek haniebny... Starościna nie chciała jej wczoraj wziąć na wieczór... zostawiła ją samą... dzisiejsze jej słowa...
I nagle zamroczyło się jej w oczach, pociemniało, otoczyła ją noc zupełna.
W tej chwili krzyknęła przeraźliwie i zerwała się z ławki, jakby ją żmija ukąsiła.
Uczuła na twarzy zimny, trupi pocałunek.
Na ten krzyk zbiegli się z różnych stron goście. Krystyna leżała na ławce długi czas bez przytomności. Wszyscy zajęli się jej ratunkiem. Krzyk i hałas napełnił całą cieplarnię.
Wreszcie otworzyła Krystyna oczy. Spojrzała piorunowem okiem wkoło siebie.