Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Gdzie jest Janusz? — zapytała szybko. — Gidzie jest stryjenka?
— Jesteśmy tutaj, droga Krzysiu — odpowiedzieli oboje. — Cóż ci jest?
— Mnie?... Mnie?... Co mi jest? — z gorączką odparła Krystyna. — Mnie... nic nie jest. Woń tych kwiatów odurzyła mnie... Jedźmy natychmiast... do domu!...
Janusz podał siostrze rękę, a starościna żegnała tymczasem kasztelanowę.

VIII

Prawie o tej samej godzinie, w gospodzie „pod Złotą wiechą“ był ruch niezwykły. Przy dużym stole, pod oknem, siedziało liczne grono. Ojciec gospodni krzątał się najwięcej koło tego stołu. Biegał do piwnicy co chwila i stawiał na stole nowe gąsiorki. Często podawał najbliżej siedzącemu bochenek chleba, który, idąc z ręki do ręki, malał coraz bardziej i znikał.
Grono było wesołe i dziwnie dobrane. Składało się z kilkunastu wąsatych szlachciców w kontuszach i żupanach najrozmaitszej barwy. Były czerwone, zielone, cynamonowe, żółte i granatowe. Czapki czworograniaste zwieszały się na plecy i twarzom nad stołem pochylonym, o dużych, sumiastych wąsach i nosach wydatnych, nadawały wyraz szczególny. Zdawało się, że na Miodowej ulicy rozsiadła