Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/63

Ta strona została przepisana.

wyznieważa, cóż robić w takim razie, aby się dostać do malefikanta? Jeżeli nie można przez drzwi, to oknem do niego.
— Mości Zakliczyński! zawołał pan Kasper. — Czyż to wasza jurysprudencya już do tego doszła, aby zamiast drzwiami, kazać ludziom przez okna włazić? Któż robi wyłomy w płocie, jeśli jest przełaz?
— Za pozwoleniem! — odparł palestrant. — Jeśli płot powalony na ziemi, a brama, jakby na szyderstwo, zamknięta, czyż nie można obejść tej bramy i krótszą drogą wejść na dziedziniec?
— Sofizmata, sofizmata, mości prawniku! — ruszając głową, mruknął pan Kasper. — Jest to zawsze niewłaściwa droga.
— Mości panie Kasprze — ozwał się szlachcic w zielonym kontuszu, z szeroką kresą przez czoło — mówimy dzisiaj: wolno w Polsce, jak kto chce. Nie dobre są to słowa, ale inaczej być nie może. Czyż nie mówią o nas, żeśmy popełnili zbrodnię, chwytając za broń? Być może, że to nie było legalnie, ale czy można było inaczej zrobić? Jeżeli człowiek robaka nadepce, czyż ten robak nie wije się z bólu?... A nas, mospanie, nadeptano i to haniebnie nadeptano. Czyż Sejm choć syknął z boleści? Czyż król chociażby czoło zmarszczył?... O, mości panowie, kiedy się dom pali, tam nie można długo dopytywać się o gospodarza i czekać, ażeby sam drzwi otworzył... Wówczas bierze się siekierę do ręki i drzwi się rąbie!...