Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/64

Ta strona została przepisana.

— Ależ mości panowie! Zaszliście znowu do Rzeczypospolitej, a to tylko prywatna sprawa jegomości pana Szuckiego — zawołał ktoś od końca stołu, bo cała drużyna zaczęła się już burzyć i czapki na głowach poprawiać.
— Za pozwoleniem! — replikował ktoś z drugiego końca. — U nas nie ma żadnych spraw prywatnych. Obelga, wyrządzona zacnemu szlachcicowi przez nadętego panka, jest sprawą publiczną, albowiem jest zamachem na równość i wolność naszą. Dzisiaj temu, jutro owemu, a pojutrze zejdziemy ad plebs misera!
— Uciszcie się, mości panowie! — wołał pan Kasper. — Wszak to sprawa osobista jegomości pana Szuckiego, a my przecież chcemy mu dopomódz, nie popsuć. Mnieby się zdawało...
Zakrzyczano pana Kaspra tak, że nic nie mógł mówić. Spokojny szlachcic posmutniał. Opinii jego nie chciano uwzględnić. Najwięcej sprzeciwiał mu się palestrant, który z całą elokwencyą bronił planu Szuckiego. W końcu ozwał się sam Szucki:
— Mości panowie! Powiedziałem wam, co uczynić zamyślam. Nie odstąpię od tego ani na włos. Mam jakieś przeczucie, że jejmość panna Krystyna z Korwinów sprzyja mi i ma wzajemny afekt dla mnie. Ale nadęty brat zamknął mi drzwi do niej, a ją trzyma, jak w klasztorze. Jeżeli moje przeczucie (a było ono ze mną w obozie i bitwach) jest prawdzi-