Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/66

Ta strona została przepisana.

byście sami beze mnie nie zaszli dalej, niż potrzeba!... Pójdę, choć się z wami nie zgadzam, ale pójdę po to, prawę mógł zatrzymać w granicach przynależnych.
— Otóż to są złote słowa, mości panie Kasprze! — zawołał szlachcic w zielonym kontuszu. — Gdyby to wszyscy spokojniejsi synowie Rzeczypospolitej i poważni senatorowie, wraz królem jego mością, tak samo byli powiedzieli wtedy, gdyśmy w Barze głos podnieśli... nie byłoby dzisiaj rozbioru Rzeczypospolitej, a Polska nie byłaby dzisiaj uboższą o cztery tysiące mil kwadratowych i o tyle tysięcy dzieci swoich, co na tej przestrzeni ojczysty zagon obsiadły!...
Pan Kasper załkał głośno, a cała drużyna uszanowała ten płacz zacnego towarzysza.
— Chodźmy, już czas! — zawołał po chwili Szucki i cała drużyna powstała z ławy.
— No, dziwne to będą swaty! — rzekł pan Kasper, żegnając się krzyżem świętym.
I wszyscy cicho, bez hałasu wyszli na ulicę.

IX

Noc była ciemna. Jesienny wiatr przeciągał smutno po ulicach stolicy. Niebo osłoniło się jedną, szarą chmurą, która światła żadnej gwiazdki nie przepuściła. Z po za murów, otaczających ogrody, wychylały się nagie gałęzie, z których już liście opadły.