Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/72

Ta strona została przepisana.

niby skargę, niby płacz biednych, nieszczęśliwych ludzi!...
A tam, z oświeconych okien pałacu, dobywała się głucha, radosna wrzawa, tam weselili się ludzie, cieszyli się.
Dwie myśli nasuwały się teraz Szuckiemu. On żył na świecie zacnie i uczciwie, gdy obowiązek względem Ojczyzny wymagał od niego życia, dawał je chętnie w każdej walce, wystawiał pierś przeciw kulom nieprzyjacieliskim... a jednak nie zrównał się z tymi ludźmi, co tam, za temi jasno oświeconemi oknami bawią się i cieszą... a jednak gdy dzisiaj przyszedł do komnat, perskim dywanem wysłanych, uważano go za żebraka, który przyszedł po jałmużnę. I dzisiaj, jak biedny dziad pod figurą, musi wyciągać rękę do karety, czy coś mu z niej nie podadzą...
Kiedy tak dumał, głośniejsza wrzawa dała się słyszeć od strony pałacu. Zaparł oddech w piersi.
Wrzawa rosła coraz więcej. Przy pochodniach służby, zdawało mu się, że widzi jakąś kobietę w bieli... Wiatr przyniósł mu do ucha turkot powozu... Brama skrzypnęła cicho... Za bramą uderzyła łuna z pochodni laufrów...
Szucki oparł się o drzewo, przetarł oczy, patrzał chwilę na toczącą się karetę. Była to kareta starościny.
Z bijącem sercem zszedł ze wzgórza i dał towarzyszom umówione hasło.