Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/76

Ta strona została przepisana.

dziebną, gdy Krystyna, odsłoniwszy twarz, nagle krzyknęła.
Starościna napozór była spokojną. Na widok zbrojnych ludzi, cofnęła się do głębi karety i głowę oparła o poduszki...
Gdyby nie blejwas grubo nałożony i sztuczny rumieniec z różu paryskiego, zaimprowizowany swat, jegomość pan Kasper, byłby poznał, że starościna straciła przytomność i wcale jego przemowy nie słucha... Pod tą jednak nieprzebitą maską zdrowia i młodości, nikt nie dojrzał niebezpiecznego jej stanu.
Na krzyk Krystyny, stojący za panem Kasprem Szucki przyskoczył do okna karety, wyciągnął rękę i zawołał:
— To ja, Maryan Szucki, w ten sposób dostaję się do was, panno Krystyno, aby po tylu latach ujrzeć was i zapytać, czyście nie zapomnieli o biednym rannym żołnierzu Rzeczypospolitej, któregoście pielęgnowali z takim anielskim afektem, że ten afekt zadał sercu memu daleko większą ranę od tej, którą ręka wasza goiła!...
— Mości panie Maryanie! — słabym głosem ozwała się Krystyna i podała przez okno mówiącemu drobną swoją rączkę.
Szucki pochwycił tę rękę, zaczął ją okrywać pocałunkami i łzami. Mówił przerywanym głosem:
— Jam chciał tę rękę dzisiaj uścisnąć i ucałować... chciałem... ale nie dopuszczono mnie, odpra-