Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/8

Ta strona została przepisana.

scowością gość mógłby się zgubić, a co gorsza, nie trafiłby bez przewodnika napowrót tam, skąd wyszedł. Zdawało się, że budowniczy naumyślnie pomotał w ten sposób porządek komnat, aby przez tę rozmaitość nadać im tem więcej uroku tajemniczego. W samej rzeczy, w tym labiryncie drzwi i okien, doznawał gość dziwnego wrażenia.
Dworek ten, od frontu widziany, przedstawiał napozór niewielki obszar. Do tylnej jednak jego ściany, schowany po za głównym korpusem, przypierał długi, z płaskim dachem budynek, który ciągnął się aż w głąb wzgórza.
W tym budynku mieściły się cieplarnie z kwiatami egzotycznemi, a w samym środku była amfiteatralnie urządzona salka dla teatru, który wtenczas coraz więcej zaczął wchodzić w modę.
Pałacyk ten otaczały dokoła stare, wysokie drzewa i pozwalały tylko tajemniczo widzieć pojedyńcze białe jego ściany, dając wyobraźni niejako materyał do urobienia sobie całości. To też, z ulicy widziany, wydawał się ten pałacyk jakby zamkiem zaczarowanym, w którym zaklęta siedzi księżniczka, a którego prawdziwych rozmiarów śmiertelno oko nie dopatrzy.
Od drogi oddzielał ten ogród z pałacykiem wysoki, drewniany parkan z wielką bramą, która prawie zawsze była zamkniętą. Obok bramy było w parkanie małe okienko, które, jak oko Cyklopa, pa-