Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/83

Ta strona została przepisana.

— Pozwól, waszmość, mości Korwinie — ozwał się z słodkim uśmiechem — abym nie był ostatnim w złożeniu ci życzeń moich co do zamierzonego szczęścia, które tak słusznie należy się twojej zacnej osobie... A tymczasem niech mi przebaczy przyszła towarzyszka tego szczęścia, jeżeli na chwilę zabiorę z sobą Filona od niezrównanej Dorydy...
Tu wziął Janusza pod ramię, a zaprowadziwszy do farmugi okna, gdzie siedział jego towarzysz, skłonił się i odszedł.
— Mam ważnych kilka słów do pomówienia z waszmością, panie Korwinie — ozwał się dygnitarz — siadaj przy mnie.
Zaszczycony tak wielkim splendorem, usiadł Janusz i z uwagą spojrzał na dygnitarza.
— Dostojny nasz wojewoda — rzekł dygnitarz — mówił mi wiele dobrego o waszmości. Skądinąd znam jego opinie co do sprawy publicznej. Chciałbym więc z tych opinii skorzystać i dać waszmości sposobność służenia Rzeczypospolitej.
Janusz skłonił się, dziękując za tak wielki zaszczyt i przyrzekł we wszystkiem powolność.
— Wiadomo waszmości, panie Korwinie — mówił dalej dygnitarz — jak wielki cios spotkał wszystkich prawych synów Ojczyzny przez rozbiór niektórych ziem polskich między trzy sąsiednie mocarstwa. Różne są o tem zdania w kraju. Naszym jednak obowiązkiem jest, nie poddawać się bezczynnej