Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/86

Ta strona została przepisana.

Kiedy Janusz te słowa wymawiał, patrzał na niego wojewoda, rozmawiając ze starościną, panią Taidą.
— Cóż pani mówisz o tym nowym maryażu? — zapytał starościnę, uśmiechając się ironicznie.
— Był to desperacki krok ze strony Atalii — odpowiedziała starościna — wszystko jeszcze może się rozchwiać.
Wojewoda uśmiechnął się i podał ramię starościnie dla przechadzki po salonie.

XI

W gospodzie „pod Złotą Wiechą”, przy dużym stole pod oknem, siedziała ta sama, co niedawno, drużyna. Tylko twarze były weselsze, tylko więcej było na stole gąsiorków. Spuszczone na dół wąsy podniosły się do góry, a czupryny kurzyły się napiękne.
Rozpromieniony i odmłodniały Szucki rzucał na stół dukata po dukacie, a za każdym dukatem stawał na stole duży gąsior, okryty pleśnią. Pan Kasper co chwila składał ręce, jakby się modlił, i ściskał Szuckiego.
Palestrant podzielał zupełnie radość swego klienta. Pocierał czuprynę, muskał wąsy i podziwiał sam siebie, że się zdobył na taki koncept. Cały dobry obrót rzeczy przypisywał sobie.
— A teraz — mówił z miną dyktatora — trzeba