Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/88

Ta strona została przepisana.

Tu łzy zatamowały mu dalszą mowę. Stał chwilę w milczeniu. Potem wziął czapkę, uściskał wszystkich serdecznie i zażądał od ojca gospodniego małej izdebki, w której mógłby spocząć samotny.
Wszedłszy do izdebki, leżącej na drugim końcu sieni, zrzucił z siebie kontusz, odpasał pas i ukląkł przed obrazem Matki Boskiej, do której miał szczególne nabożeństwo.
Długo, długo tak klęczał. Usta ruszały się, szepcąc modlitwę, głowa pochylała się coraz więcej... Wreszcie sen cichy i spokojny zamknął mu powieki, a przed szczęśliwą duszą roztoczył czarowne obrazy.
Była to pierwsza, najpiękniejsza chwila szczęścia. Rano miało go z tego szczęścia obudzić.
Gwar wstających i turkot wyjeżdżających bryk i skarbniczków szlacheckich przerwał mu sen słodki. Spojrzał w okno — był już dzień jasny. Dzień ten chciał rozpoczął gorącą modlitwą. Zebrał się więc prędko i szybko wybiegł na ulicę, aby zdążyć do O.O. Paulinów, skąd właśnie słyszał dzwonek na Mszę ranną.
Modlił się w kościele i bił w piersi, oskarżając się przed Ukrzyżowanym Zbawicielem, że jest grzesznikiem, że takiej łaski nieba niczem sobie nie zasłużył, bo to, o dotąd robił, uważał tylko za swój obowiązek. Ukrzyżowany Zbawiciel z wielkiego ołtarza zdawał się uśmiechać do poczciwego człowieka, który zamiast w szczęściu głowę do góry nosić, przy-