Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/91

Ta strona została przepisana.

tej wody święconej w nagłej potrzebie ojciec gospodni, gdy się szlachta poczubiła i żadnym perswazyom ucha dać nie chciała. Wtedy z tą kropielnicą wchodził ojciec gospodni w sam środek skrzyżowanych szabel i nie było wypadku, aby znalazł się taki bezbożny, któryby śmiał to naczynie z święconą wodą potrącić. Z tą bronią w ręku, był ojciec gospodni wtedy niezwalczony, a szlachta stawała się potulną, jak baranek.
Pan Kasper przeżegnał się, a wziąwszy Szuckiego pod rękę, wyszedł z nim na miasto.
W milczeniu przeszli ulicę Miodową. Szucki patrzał zamyślony przed siebie, jakby w powietrzu coś widział. Uśmiechał się czasem do swoich myśli, które sprawiały mu wiele szczęścia.
Pan Kasper po cichu odmawiał modlitwę do Ducha Świętego, aby go natchnął, gdy będzie miał mówić. Przewidywał on rzeczy, których Szucki nie widział. Według niego, twardy był jeszcze orzech do zgryzienia.
Wreszcie zbliżyli się obaj do bramy.
W bramie spotkali jakoś więcej drabów, niż to było zazwyczaj. Jakieś niemiłe wąsate twarze kręciły się po sieni, jakby czemś zatrudnić się chciały. Jeden na drugiego patrzał coś z ukosa i niby się uśmiechał.
Gdy pan Kasper pierwszy wszedł do sieni, zastąpił mu zaraz drogę olbrzym rudowłosy z długą