Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/92

Ta strona została przepisana.

szerpentyną przy boku. Drugi stanął opodal, jakby w razie potrzeby chciał pierwszemu przyjść w sukurs.
Coś to niedobrego wróżyło. Pan Kasper podkręcił wąsa, zmierzył draba dumnie i zapytał:
— Czy jejmość pani starościna przemyska jest na swoich pokojach?
— Jaśnie wielmożna pani starościna jest dzisiaj słabą i nikogo przyjąć nie może — odpowiedział rudowłosy.
— A jejmość panna Krystyna z Korwinów? — zapytał z po za Kaspra Szucki.
— Jaśnie wielmożna jejmość panna Krystyna z Korwinów także jest chorą — była odpowiedź rudowłosego.
— A jegomość pan Janusz Korwin? — zapytał ostatecznie panu Kasper.
— A jegomość pan Janusz Korwin jest u jaśnie wielmożnej pani kasztelanowej — odpowiedziano.
Pan Kasper spojrzał na Szuckiego. Szucki poczerwieniał na twarzy i miał wielką ochotę wziąć za szablę. Przeszkodziło temu surowe spojrzenie pana Kaspra, które mu spokój nakazywało.
— Czy nie można wiedzieć, co za nagła słabość nie pozwala paniom dać się widzieć? — zapytał po chwili pan Kasper.
— Rzecz bardzo prosta — odparł rudowłosy. — Wczoraj w nocy napadli karetę jacyś rabusie, co jadące same kobiety wielce przestraszyło. Najprzód