Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/93

Ta strona została przepisana.

zachorowała jejmość panna Krystyna, a zaraz potem pani starościna.
Szucki miał już rękę na szabli, lecz i teraz wzrok towarzysza odprowadził go od powziętego zamiaru. Pan Kasper nagłym ruchem wypchnął go prawie na ulicę i tam rzekł do niego:
— Zlituj się, mości Maryanie, abyś przedwczesną burdą nie popsuł tego, co się wczoraj zrobiło. Ludzie, którzy byli wczoraj przy karecie, inaczej sądzić nie mogą. Cóż może naprzykład sądzić biedny laufer, jeśli go ktoś za gardło pochwyci i pół godziny tak go trzyma? A co stangret, któremu lufę od pistoletu pokazują?...
Szucki spuścił głowę i odszedł od bramy. Jego szczęście zaczęło się zachmurzać.
O kilka kroków spotkali palestranta. Zdawało się, jakoby palestrant na nich czekał.
— Nie wpuścili was? — rzekł do nich. — Tego się spodziewałem. To też wcale nie był rozum, aby zaraz po tak gorącym fakcie leźć im w oczy. Trzeba czasu, aby się wysapali, jedni ze złości a inni z nadmiaru szczęścia. Gdy jest człowiek bardzo szczęśliwy, to także potrzebuje odsapnąć... Trzeba czasu, aby jedni i drudzy przyzwyczaili się do tego, co ich spotkało: jedni do szczęścia, drudzy... do przegranej. Jeżeli jedni i drudzy trochę się ochłodzą, to rzecz pójdzie gładziej i snadniej. Tylko cierpliwości, panie Maryanie. Ś.p. pan Szczęsny Brzostowski...