Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/96

Ta strona została przepisana.

światła można było wnosić, że w samej rzeczy znajdują się w domu chorzy. Raz tylko na przezroczystych firankach ujrzał jakąś głowę kobiecą. Wpatrzył się w tę głowę, serce już mu bić zaczynało, gdy nagle profil tej głowy okazał, że to była osoba stara i zakrawała na jakąś służącą. Zresztą wszędzie było cicho i głucho.
Drugi dzień przeminął również tak samo. W bramie stał rudowłosy i poziewał. Za nim kręciło się w głębi kilku drabów, którzy także poziewali, a w oknach było spokojnie i cicho, jakby w domu nikt nie mieszkał.
Koło południa wjechała do bramy kareta czterokonna. Szucki widział tę karetę i szybko podbiegł do niej; ale w karecie była tylko stara kasztelanowa z Atalią, które prawdopodobnie chore odwiedzały.
Gdy sobie Szucki chorą Krystynę wyobrażał, łzy cisnęły mu się do oczu, a wtedy szybko biegł do kościoła Ś-go Jana, aby tam błagać Miłościwego Boga o zdrowie dla niej.
Trzeciego dnia zastał bramę szczelnie zamkniętą. Podszedł kilka razy, nadstawił ucha i zdawało mu się, że słyszy wewnątrz jakiś ruch niezwykły. Dziwne myśli przebiegły mu po głowie.
Myślał czas niejaki, wreszcie zapukał do bramy, raz, drugi i trzeci. Rudowłosy wyjrzał.
— Czego waszmość się dobijasz? — zawołał przez szparę odchylonej bramy. — Jaśnie pani starościna chora i potrzebuje spokoju.