Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/107

Ta strona została przepisana.

dziwnie były nieczytelne, że nie można było wiedzieć, czy mają firanki, czy nie?!
Podkomorzyć co kilka dni wyprawiał incognito takie wycieczki. Razu jednego, przed obiadem chciał nawet bliżéj dotrzeć. Wszedł ostrożnie do sieni i zaczął kamienicę z wewnątrz studyować. Lecz i tutaj nie znalazł najmniejszego hieroglifu, któryby mógł milion oznaczać. Kamienica była stara, ciemna, brzydka. Tylko ubodzy mogą w takich domach mieszkać.
Podkomorzyć chciał się prędko cofnąć z tego niebezpiecznego miejsca, ale jakaś kobieta wyszła z dala i zapytała kogo szuka. Potrzeba było coś naprędce odpowiedzieć W téj chwili sam szatan kusiciel podszepnął mu: Pani szambelanowéj!
Zaledwie te dwa słowa wymówił, usłyszał na schodach przeciągłe sapanie, a za chwilę stanęła przed nim stara i szpetna kobieta.
— Czy to waćpan o mnie się pytasz? zapytała szorstko i zmarszczyła brwi.
W sieni stało kilku świadków, którzy słyszeli jak podkomorzyć rzeczywiście o szambelanową się pytał... Nie było żadnéj innej rady jak tylko przyznać się, choć prawdę powiedziawszy, ciarki biegały mu po całém ciele...
Szambelanowa wyjątkowo miała dzisiaj jakiś futrzany kaptur na głowie. Powietrze bowiem było zimne i przejmujące. Salopa podbita atłasem miała widoczne