Takto ojcowie nie mieli na to względu, że dzieci biedne zostają.
Podkomorzyc, po którego wykwintnym ubiorze wcale téj biedy nie było znać, westchnął znowu miasto odpowiedzi.
— Ale powiedzże mi kuzynie, prawiła daléj nie litościwa szambelanowa, jakże sobie radzisz, że masz przecież jakiś cały kubrak na grzbiecie? Służysz gdzie? Piszesz w biurze?
Podkomorzyc poczerwieniał cały. Spojrzał z ukosa na Terenię i spotkał się z jéj ciekawemi oczkami, które właśnie oglądały płaszczyk elegancki od góry do dołu. Zacisnął usta i odparł!
— Jeszcze tak dalece nie jestem potrzebnym, abym musiał służyć lub w biurze pisać!
— Ej! co mi tam aćpan bajesz! Wczoraj dopiero mówił mi mecenas, że biegałeś aby tysiąc złotych pożyczyć i nikt nie chciał dać!... Do czegóż to taki wstyd fałszywy między krewnymi?
Podkomorzyc miał wielką ochotę wtrącić starą babę do rynsztoku i drapnąć. Ale namyślił się się i odparł:
— Nie miałbym wcale wstydu, gdyby ci krewni dopomódz mnie mogli, ale...
— Ale gdy są biedni, kończyła szambelanowa, to chcesz ich dobrą miną pocieszyć, choć chłodno i głodno!...
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/112
Ta strona została przepisana.