krewną panią szambelanową, która jest ekscentryczną dziwaczką, ale ma — milion gotówką!
— Milion! milion! wołano zewsząd — więc to prawda! Milion! Milion! C’est abominable!
— Tak jest, mówił podkomorzyc podniesionym głosem, sam widziałem rachunki na własne oczy, a nawet za kilka dni mam jako jéj plenipotent jechać do Londynu, aby tam niektóre sumy podnieść...
Głucha cisza powstała w salonie. Było to uszanowanie dla — miliona!...
Podkomorzyc wygrał sprawę. Darowano mu kurę, jaja i cebulę, które niósł, darowano szambelanowéj jéj czapkę futrzaną i kosztur duży — darowano poddasze jako wybryk splenowy, bo miała — milion!
Podkomorzyc tryumfował.
— Czy to prawda, że ma wnuczkę przy sobie? pytały kobiety.
— Prześliczną jak anioł Rafaela! odparł podkomorzyc i zagryzł usta.
— Jakto! Ma milion i ładną wnuczkę! krzyknęła niska, fertyczna dama, która w téj chwili przybiegła prawie bez tchu do podkomorzyca i konwulsyjnie za rękę go ścisnęła.
Mimo hojnie nałożonego bielidła, zbladła dama i zachwiała się...
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/122
Ta strona została przepisana.