Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/149

Ta strona została przepisana.

słowa i spojrzenia panny Agapity, któréj twarz rozlana paliła się jakimś gniewem szlachetnym!...
Był tylko jeden z naszych znajomych, który stał na uboczu i chciwem okiem na wszystko patrzał. Do nikogo się nie zbliżał, do nikogo nic nie mówił. Był to w téj chwili najzimniejszy spoktator z całego zgromadzenia...
Zaraz przy pierwszych słowach o milionie, cofnął się podczaszyc we framugę okna, aby być świadkiem wrażenia, jakie miało sprawić opowiadanie podkomorzyca. Przeczuwał, że ono sprawi pewno zamieszanie.
Najciekawszą dla niego figurą był w téj chwili sam opowiadający. Z jego zachowania się potrzeba było poznać, czy jest już bliskim tego miliona, czy téż dopiero zmierza do niego. Było to nie lada psychologiczne zadanie, ale podczaszyc miał oko wprawne i wiele doświadczeń w życiu, aby nic poznał, czy kto jest kandydatem, czy aplikantem, czy wszedł już na etat.
Zbieg okoliczności dopomógł mu wiele. Przy ostatnich słowach podkomorzyca, widział zbliżającą się do niego spiesznie pewną damę, którą znał doskonale, widział jak go konwulsyjnie za rękę chwyciła, pod ramię wzięła i do osobnéj, na uboczu stojącéj kanapki zaprowadziła. Rzecz ta była dla niego teraz nadzwyczajnéj wagi.
Podczaszyc ulokował się jak mógł najwygodniéj,