Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/153

Ta strona została przepisana.

Mówię panu, że on wolałby w téj chwili łoże Madejowe, niżeli tę aksamitną, czerwoną kanapkę...
Jakiś cień przebiegł po twarzy podczaszyca. Spojrzał na kanapkę, pomyślał chwilę i odparł.
— Pułkownikowa nie jest wcale szpetna kobieta. Podobać się zawsze może. A zresztą zdaje mi się, że między nimi...
— Między nimi przed kilkoma — laty było tam jakieś zbliżenie... ale to wszystko urwało się nawet z pewnym skandalem!
On revient toujours à ses premiers amours! zauważył z uśmiechem podczaszyc.
— Ba, odparł towarzysz, gdyby to była pierwsza miłość!... Ale gdzie codzień innych miało się rywali...
— Kobieta sprytna wszystkiego dokaże! szepnął podczaszyc, bo w téj chwili zaproszono gości na wieczerzę.
Pułkownikowa podniosła się — Podkomorzyc podał jéj rękę. Podczaszyc w niejakiem oddaleniu postępował za nimi.
Zrazu nie pewnem było, gdzie pułkownikowa usiądzie. Zdawało się, że miała ochotę rozłączyć się ze swoim towarzyszem. Zawinęła się pomiędzy kobiety, przymówiła kilka słów do staréj starościny, zaczepiła pannę Alinę, przy któréj stał Hektor. O dawnego swego towarzysza z kanapki czerwonéj wcale się nie troszczyła.