Gdyby podkomorzyc wiedział o skrytych marzeniach Aliny lub Adelaidy, to jeszcze wszystko dałoby się jakoś naprawić, ale marzenia o wojewodziance i jéj podobnych, przeszkodziły mu widzieć sygnały z téj strony!
Podkomorzyc tylko jednę drogę miał przed sobą. Potrzeba było zniknąć na niejakiś czas ze stolicy, aby ludzie tymczasem o marchwi, a może i o szambelanowéj z milionem zapomnieli. W tym celu nawet rzucił już myśl na wieczorze o pojechaniu do Londynu w interesie tego miliona... ale na to trzeba także pieniędzy!
Kiedy podkomorzyc temi smutnemi myślami się karmił, wyszła do niego pułkownikowa.
Obiecała okazać mu się aniołem, i w istocie dotrzymała słowa!
Była ubrana w prześlicznym negliżyku. Biały z miękkiéj wełny szlafroczek związany grubym wełnianym sznurem, czynił ją podobną do westalki, strzegącéj wieczny ogień. Na głowie zatrzymała dawną fryzurę.
Tylko na drobnych nóżkach zamiast trzewiczków z czerwonemi korkami, błyszczały teraz złotem haftowane pantofelki.
— Ach te suknie nasze są nieznośne, rzekła do podkomorzyca, nie weźmiesz mi pan za złe, że się wygodniéj przebrałam?
— Pani jesteś panią w swoim domu, odparł krótko podkomorzyc.
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/166
Ta strona została przepisana.