Podczaszyc przeszedł spory kawał Krakowskiego Przedmieścia, wreszcie wszedł do mieszkania podkomorzyca.
Podkomorzyc pił właśnie śniadanie. Na twarzy jego widać było zamyślenie.
— Jakże spałeś po wczorajszym wieczorze u wojewodziny, zapytał podczaszyc i usiadł przy nim.
Podkomorzyc machnął ręką i pił daléj czekoladę. Podczaszyc milczał czas niejaki.
— Chciałem wczoraj mówić z tobą, rzekł po chwili, ale tak jakoś byłeś zawsze przez kogoś zaangażowany...
— Przyznasz przecież, ozwał się z uśmiechem Podkomorzyc, że milion sprawia efekt! Cóż tam mówiono o tym milionie? Ty więcéj udzielałeś się gościom, bo do mnie miała pułkownikowa pewien interes.
— Milion sprawił to, co każdy milion sprawić powinien. Zapomniano przy nim o Napoleonie na św. Helenie!
Podkomorzyc rozśmiał się z ironią. Patrzał przed siebie z roziskrzonem okiem.
— A cóż tam mówili o mojéj marchwi czy cebuli? zapytał po chwili z pewną goryczą.
— Wszyscy uważali to za bardzo naturalne. Były zdania, że w takim razie możnaby nie tylko marchew i ebulę...
— A gdyby szambelanowa była ubogą, i gdyby
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/177
Ta strona została przepisana.