Podkomorzyc ciekawie spojrzał na podczaszyca. Zdawało mu się, że w jego słowach jest coś utajonego.
— Dla czegóż mię o to tak dziwnie pytasz? Czy masz w tem jaki powód ukryty? zapytał.
— Żadnego ukrytego powodu nie mam. Jestem tylko twoim przyjacielem, a to już wystarcza, abym się pytał!
Podkomorzyc pomyślał chwilę. Przyjaźń podczaszyca, który niedawno odmówił mu pożyczki, była mu w téj chwili podejrzaną. Przypomniał sobie o milionie i uśmiechnął się na myśl, że milion zaraz taki procent w afektach przynosi...
— A z zapytania mego, mówił podczaszyc, winienem ci się wytłómaczyć. Sądzę, że do każdéj podróży potrzeba pieniędzy. Jakkolwiek w takim razie szambelanowa dałaby ci jakąś sumkę na expens, jednak zawsze wobec podobnych ludzi, jak stara dziwaczka, lepiéj i korzystniéj jest zrzec się takiego zasiłku naprzód. Potem można to z honorem odebrać. Wiem o tém, że w ostatnich dniach potrzebowałeś... ja dać ci nie mogłem, bo nie miałem... dzisiaj dopiero przysłał mi mecenas... więc spieszę do ciebie, jeżeli ci jeszcze potrzeba jednego lub dwóch rulonów dukacików...
Twarz podkomorzyca wypogodziła się. Wczoraj wieczór stanął już wprawdzie plan gotowy do wyjechał a za granicę, aby ludziom trochę zejść z oczu... jak
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/179
Ta strona została przepisana.