Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/18

Ta strona została przepisana.

posłuszne oczy i poraz drugi nie chciały próbowad szczęścia. Kubaś zadumał się, jakby się z czémś wahał.
Towarzysze obskoczyli go dokoła i zaczęli się do niego przymilać, obsypując go pieszczotami.
— Zaczekajcie, ozwał się po niejakiej chwili Kubaś, którego czasem po przydomku antenatów Krzywdą nazywano.
Wszyscy zasiedli miejsca swoje, zostawiając kanapę dla nowo przybyłego.
— Wielką nowinę wam przynoszę, zaczął Kubaś Krzywda, krewniak wielkiego pisarza koronnego, nowinę, która was wszystkich aż do szpiku poruszy!... Jest w Warszawie panna z milionem posagu!
— Milion posagu! krzyknęli wszyscy, rzeczywiście aż do szpiku tém słowem rażeni.
Krzywda zaturbował się tym entuzyazmem. Obszedł znowu oczyma wszystkie nosy i czoła. Coś się w nim odzywało, że zrobił głupstwo, ale inaczéj być nie mogło. Miał on widocznie jakiś planik ukryty, ale właśnie dla tego planiku potrzeba było wypowiedzieć to czarodziejskie słowo.
Zmartwił go jednak i zaniepokoił efekt, jaki na towarzyszach sprawiły jego słowa. Hektor zmarszczył czoło, jakby gotów był stanąć do walki śmiertelnéj o ten milion, Achil zpod oka spojrzał na niego, przypominając mu tém wejrzeniem dzieje nieszczęśliwéj Troi,