Ale smutek ogarnął go nowy! Rodzinne pamiątki, które wykupił u żyda, dawszy mu odstępnego trzydzieści złotych, musiały znowu wrócić na ulicę Franciszkańską! Musiał się znowu z niemi żegnać, całować je i płakać!
Innego ratunku nie było. Wprawdzie wybór był trudny. I to sercu drogie i to miłe. Sprzedać pamiątki rodzinne to grzech, ale jeszcze większym grzechem będzie, jeźli ten obraz sprzeda, który robiła rączka Tereni!...
Krótka była walka, obraz zwyciężył. Pierścionek ślubny matki i sygnet ojca poszły na ulicę Franciszkańską z tym tylko warunkiem, że zawarował sobie ich zwrot za nagrodą dziesięciu złotych.
I Pan Bóg był jakoś litościwy i nagrodził poczciwego człowieka za jego szlachetne uczucia. Za kilka dni przyszedł znowu na poddasze listowy i wręczył mu list zawierający sto piędziesiąt złotych z dopiskiem jak dawniéj.
— Dawny dług już waćpan oddałeś, rzekła do niego szambelanowa, teraz możesz sobie co ciepłego sprawić.
— Mnie nie jest zimno w moim płaszczu, odparł i poczerwieniał cały na twarzy.
Terenia patrzała na niego wzrokiem sympatycznym, potem także zarumieniła się.
Od tego dnia nic nie zaszło na poddaszu umyśl-
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/185
Ta strona została przepisana.