Szambelanowa lubiła go, jakby należał do familii. Opowiadał jéj często o generale Kwaśniewskim, który dla tego po francuzku nie chciał się uczyć, bo nie chciał Pana Boga poprawiać... a ona nawzajem mówiła mu o czasach Stanisława Augusta i wyciągała z nich różne zdania moralne. Osobliwie z wielką goryczą opowiadała o zgorszeniu, jakie podówczas całemu krajowi dawali bogatsi panowie i o skutkach tego zgorszenia, które kraj na dno przepaści powaliły!...
Tak stały rzeczy na poddaszu, gdy z przyległéj cukierni zjawił się mały chłopczyk w białym fartuchu i zadyszany oznajmił Bernardowi, że jakiś pan z bardzo pilnym interesem, czeka na niego w cukierni.
— Co by to być mogło? rzekł Bernard półgłosem szukając czapki.
— Co by to być mogło? powtórzyła machinalnie Terenia, a serce jéj uderzyło niespokojnie.
Mieszkańcy poddasza tak byli przyzwyczajeni do regularnego przebiegu dnia, że taki nadzwyczajny posłaniec wydał się im osobliwszém zdarzeniem. Mimowoli byli ciekawi rozwiązania tego zdarzenia.
Bernard również wyszedł z dosyć niespokojném biciem serca.
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/188
Ta strona została przepisana.