Najstraszniejszą była dla niego cytra. Był tego przekonania, że ten instrument wynaleziony jest przez samego szatana, aby nim serca kobiece zdobywać!... Metalowy bowiem dźwięk tych strun, drżący i skarżący się, szedł gdzieś wprost do duszy i cichym szeptem namawiał ją do zakazanych marzeń i rozkoszy...
Tak sobie w téj chwili wyobrażał cytrę Bernard-Terenia jak druga Ewa przepadała za cytrą i zdawało się, że jest w siódmem niebie, gdy podczaszyc po strunach stalowych zakrzywionym palcem brzdąkał!...
Kiedy tak sobie Bernard rozważał, był bliskim rospaczy. Widział, że ani jego nauka, ani poczciwe i zacne serce z takim adwersarzem sprawy nie wygra. Wyższość bowiem adwersarza, chociażby tylko pozorną widział we wszystkiem. On był człowiekiem pracy, tamten człowiekiem wielkiego świata. Człowiek wielkiego świata jest we wszystkiem artystą. On zawsze i wszędzie pozuje, a to kobietom podoba się. On potrafi trochę wiadomości i dowcipu sprzedać dobrze, podczas gdy człowiek żyjący z pracy a rzetelny jest i za mało wprawny, aby to zrobił. Tamten uczy się całe życie prześlizgiwać się gładkim frazesem, ten potrzebuje dziesięć razy więcéj umieć od tego, co wypowie.
Słowem Bernard był zagrożony wielkiem nieszczęściem, i wszystko teraz zawisło tylko od — Tereni.
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/208
Ta strona została przepisana.