gły do bladej twarzy artysty, który wzajem wzrokiem uzupełniał to, co było w tonach cytry nie zrozumiałém...
Bernard nie mógł dłużéj tutaj pozostać. Przejmował go wskroś ból tak straszny, że łzy cisnęły mu się do oczu. Widział jasno, że serce Tereni odwróciło się od niego...
Niechciał czekać aż zaświecona świeca okaże jego twarz skurczoną z bolu a może i łzy w oczach, niechciał aby tryumf jego przeciwnika był tak widoczny... miał on tyle dumy, aby nie okazać cierpień swoich... W stał z krzesła.
— Czy aspan masz jaką pilną robotę? zapytała szambelanowa, któréj twarz była dzisiaj nadzwyczaj surowa.
— Tak jest, odparł Bernard, popełniając kłamstwo dzisiaj poraz drugi, i biorąc rękę szambelanowéj do pocałowania.
Zdaje się, że szambelanowa zobaczyła przy blasku księżyca łzy w jego oczach, bo długo trzymała jego rękę a potém serdecznie ją uścisnęła. Terenia pożegnała go prawie obojętnie — bo artysta nie przerywał gry na cytrze.
Po wyjściu Bernarda patrzała szambelanowa jakiś czas na Terenię z chmurą na czole, potém rzekła:
— Panno Elżbieto zaświecić świecą! Zmarnowaliśmy trochę czasu na bezużyteczne marzenia, teraz po-
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/219
Ta strona została przepisana.