rwała się na poddasze. A tam nie widział dla siebie żadnéj pociechy, żadnéj nadziei...
Przy oknie u kupca na Krakowskiem Przedmieściu stała grupa ludzi i przypatrywała się jakiemuś obrazkowi.
Bernard przystanął także, spojrzał i zmieszał się. Na obrazku obaczył monogram Tereni.
— Kto przyniósł ten obrazek tutaj? zapytał zadziwionego kupca impetycznie.
— Przyniósł go do sprzedania pan podczaszyc... zapewnie na jaki cel dobroczynny! odparł kupiec.
— Co za niego?
— Może kto da... piędziesiąt złotych!
Bernard rzucił na stół pięćdziesiąt złotych i wyszedł szybko z magazynu, aby go kto nie widział. Zdawało mu się, że jest złodziejem, że przywłaszczył sobie cudzą własność... że oszukał tych, których był ten obraz...
Obraz Tereni, dany na sprzedaż, nie dziwił go wcale. Bolało go tylko, że on już dawną rolę swoją utracił.
Zajął ją podczaszyc, ale jakże inaczéj wywiązał się z téj roli?... Obraz malowany przez Terenię dla marnych kilkudziesięciu złotych, dał kupcowi!... Czémże był dla niego ten obraz?
Bernard wyprostował się, bo na tym punkcie zwyciężył przeciwnika. On z takiemi ofiarami nabywał te obrazki i byłby jeszcze do większych ofiar zdolnym, aby tylko tych skarbów z rąk nie wypuszczać!...
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/225
Ta strona została przepisana.