Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/234

Ta strona została przepisana.

Terenia załamała ręce, krzyknęła z boleści i zaczęła rzewnie płakać.
Płacz dziecię moje, płacz, mówiła spokojnie szambelanowa, może zasłużyłaś u Boga na te łzy!... Bóg nigdy na darmo nie wymaga łez od człowieka... tylko łzami radości wolno szafować człowiekowi, łzy boleści należą się Bogu, jako expiacya grzechów naszych!... Płacz dziecię, może Bóg nam przebaczy!...
Podczaszyc nie chciał dłużéj słuchać moralnego obroku... odszedł do swego pokoiku, aby rozmyśleć co tu robić. Groziło mu wielkie nieszczęście, stał się śmiesznym... Może to jeszcze wszystko nie prawda?
Wyszedł do sieni, zapytał jakiegoś piegowatego człowieka, który zdawał się mieć jakiś interes w téj licytacyi... I dowiedział się, że licytacya odbędzie się rzeczywiście, że tylko czekają na rejenta... że szambeanowa winna tysiąc złotych i nie ma czém zapłacić...
W téj chwili przecisnął się listowy i oddał podczaszycowi list opieczętowany.
List był z Paryża i adresowany do niego na poddaszu.
Podczaszyc zadziwił się i prędko rozdarł pieczątkę.
W liście czytał:
— „Drogi przyjacielu! Za pożyczone dwieście dukatów winienem ci wdzięczność. Piszą mi z Warszawy, że wybrałeś się na romantyczną wyprawę, aby na pod-