tyle, że tam była kiedyś fortuna, ale poszła jeszcze za życia nieboszczyka szambelana...
Hektor patrzał na jednego i drugiego i także zdawał się sprawdzać to wszystko, co widział, z tem, co słyszał. I po jego twarzy — przebiegł chwilowo jakiś żywszy wyraz, ale i on ten wyraz wyrugował z swéj twarzy i z widoczną usilnością przyoblekł ją w wyraz obojętności i niezachwianego spokoju.
A wszyscy trzej byli podobni w téj chwili do wprawnych graczy, którzy dobre karty dostali, a jednak starali się ukryć to przed sobą. Achil już z samego dziejowego antagonizmu podejrzliwie zmierzył Hektora, a Lesio w tym razie był o tyle szczerszym od innych, że usta szeroko z ciekawości otworzył i ich bynajmniéj nie zamykał.
— Mirscy coś tak i z nami są spokrewnieni, rzekł po dłuższéj pauzie Hektor — ale my tam nigdy do tego się nie przyznawali. Już to jest nie mały kłopot w towarzystwie z Litwinkami. Mówią haniebnie, a są jakoś czy tak oryginalne, czy nieokrzesane, że czasem wstydzić się trzeba takiego kuzynostwa!... Szambelanowa wdowa nie miała nigdy znacznego majątku, a jeśli dzisiaj na poddaszu mieszka, to jest tylko dla mnie powodem, aby o tém nie wiedzieć!
— Myślicie, że to milion można z rękawa wytrząsnąć! zauważył Achil — fortuny wielkie upadły dzisiaj
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/25
Ta strona została przepisana.