Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/28

Ta strona została przepisana.
IV.

Dziwnym, nieodgadnionym sposobem zeszli się nazajutrz wszyscy niedaleko teatru w południowej godzinie. Teatru nie było dzisiaj, znajomych także żaden z nich nie miał w tym zaułku miasta. Spojrzeli po sobie i przez chwilę namyślali się, co jeden drugiemu ma powiedzieć. Był to bowiem czas, w którym jeden miał być w trybunale, drugi w Mokotowie, trzeci na naradzie z mecenasem a czwarty miał w tym dniu, jako w dniu feralnym, siedzieć w domu za piecem!... Tym czasem wszyscy prócz Lesia znaleźli się jakoś tutaj koleją dziwnym przypadkiem...
— A gdzież tak szparko dążysz Hektorze, zapytał z ironicznym uśmiechem podkomorzyc, i to jeszcze tak wyświeżony, jakby to nie był wcale dla ciebie dzień feralny, ale dzień wielkiego szczęścia...
— Wyobraź sobie... wypadł mi nagły interes, odparł Hektor... przyjechał mój stryj... a gdzież to ty spieszysz?