państwa tam wielkiego nie ma! Stara pani sama z targu nosi wiktuały i mają tylko dochodzącą sługę...
Hektor zamyślił się na chwilę. Ubóstwo szambelanowéj stanęło mu jak złowrogie widmo przed oczy. Wprawdzie słyszał coś o niéj, że gdzieś tam w głębokiéj Litwie mieszkała, słyszał, że nieboszczyk szambelan przehulał fortunę... Łatwo więc być może, że szambelanowa zupełnie podupadła i teraz do miasta się przywlokła, aby u krewnych żebrać...
Myśl ta straszna radziła mu natychmiat wrócić. Było niebezpiecznie przyznawać się do pokrewieństwa ubogiej kobiety, która prawdopodobnie żebrać będzie po tych salonach, na których on błyszczał pozornym majątkiem...
Rozważywszy to wszystko, postanowił odstąpić od zamierzonej wizyty. Wypadki bowiem nagłego zubożenia bogatych dawniéj rodów były podówczas w Polsce bardzo zwyczajne. Ostatnie katastrofy, lata bezmyślnego szału, przyprowadziły wielu do torby żebraczéj. Były to zwykle skutki przeobrażania się stósunków spółecznych i państwowych kraju.
Wszystko to nakazywało Hektorowi cofnąć się od zamierzonego kroku. Im gorsze były schody, po których tu się drapał w ciemnocie, tém niepodobniejszym stawał mu się milion na poddaszu! Po rozmowie ze służącą było to wprost bajką.
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/31
Ta strona została przepisana.