Hektor podziękował Bogu, że go zawczasu ostrzegł, podziękował ładnéj kuchareczce o białych ząbkach i już pierwszy schód do ciemnéj otchłani był przekroczył — gdy nagle usłyszał na dole podkomorzyca.
Podkomorzyc podniesionym głosem pytał się kogoś w sieni o mieszkanie szambelanowej...
Hektorowi zaparł się oddech w piersiach... Cóż tu robić? Czy spotkać się oko w oko z podkomorzycem? Cóż ma w takim razie powiedzieć? — Jakże znieść jego szyderczy uśmiech? Czy przyznać się do kłamstwa? —
To były pytania, które w oka mgnieniu przebiegły przez zakłopotaną głowę Hektora. A nigdy pewnie nie opuściła go tak dalece wszelka odwaga... W téj chwili nie mógł w żaden sposób spojrzeć w oczy podkomorzyca.
Czasu do namysłu nie było... na schodach dały się już słyszeć kroki podkomorzyca...
Bądź co bądź Hektor nie chciał iść w oczy podkomorzyca... na pierwszém piętrze nie było się gdzie ukryć, służąca jeszcze nie zeszła z korytarza... Postanowił iść na drugie piętro i tam szukać jakiego schronienia...
Na drugiém piętrze był właśnie jakiś młody człowieczek z miną czupurną, który dyscypliną chciał wytrzepywać kubrak... Hektorowi nic innego nie pozostało, jak iść na poddasze, iść na chybitrafi i tam na pier-
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/32
Ta strona została przepisana.