Szelest za drzwiami powtórzył się raz, drugi i trzeci. Przy trzecim razie najwyraźniej ktoś macał po drzwiach. Był to właśnie podczaszyc, który w ciemności nie mógł się zoryentować. To już prządkę widocznie przestraszyło.
— Wielmożna pani! coś się ropocze po korytarzyku! Pewnie złodzieje!
Szambelanowa spokojnie podsunęła okulary na czoło spojrzała na prządkę i odparła:
— Złodzieje? A czegóżby chcieli złodzieje od biednych ludzi?... Wstań panna, zaświeć i popatrz!
Po tych słowach nasunęła szambelanowa znowu okulary na nos i zaczęła daléj czytać spokojnie.
Gdyby ją w téj chwili kto widział, z jakim spokojem i rezygnacyą mniemanych złodziei albo nawet może rabusiów czekała na tém osamotnionym poddaszu, byłby przysiągł, że ta kobieta miliona mieć nie może! Tak
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/41
Ta strona została przepisana.
VI.