— Ei, to nie byli zwyczajni złodzieje! prawiła Elżbieta, mieli bardzo porządne ubranie na sobie, kapelusze i płaszcze z krótkiemi kołnierzami, ze srebrnemi albo złotemi klamrami na piersiach, bo się coś mocno błyszczało! Jeden z nich kucznął pod płatwią, drugi obok niego przycisnął się do dachu, trzeci oparł się o komin, a czwarty wyglądał z poza drzwi!...
Szambelanowa zagasiła świecę i usiadła na krześle. Wysokie jéj czoło pofałdowało się.
Siedziała tak długi czas zamyślona. Elżbieta tymczasem odmawiała pacierze, patrząc na drzwi z widoczną trwogą.
— Babuniu, ozwała się wnuczka, kreśląc bezmyślnie kredką po papierze, przecież to jest smutno, że my na całém poddaszu same mieszkamy. Jeszcze teraz pół biedy, ale tylko za kilka tygodni, gdy nadejdzie zima i długie zimowe wieczory...
— Masz słuszność Tereniu, odpowiedziała szambelanowa, właśnie nad tém myślę!
Babunia umilkła a wnuczka kreśliła daléj różne bezmyślne kreski na papierze.
Długi czas trwało milczenie. Terenia wypełniła to milczenie jakiemiś tak dziwnemi myślami, z jakich sobie sama zdać sprawy nie umiała. Myślała o złodziejach tak żywo wymalowanych przez Elżbietę, widziała ich wychodzących z ciemnego korytarzyka i wchodzą-
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/44
Ta strona została przepisana.