po nad okienkiem w tak cudowny sposób, że wyglądała jak majowy obłoczek, spuszczający się na ziemię...
Teraz przystąpiła do ozdoby ścian. Jan III z marsowym wąsem już wisiał według rozkazu babuni; ale cóż on sam jeden tym pustym, białym ścianom pomoże?...
Terenia poszła na palcach do pokoiku, gdzie spała babunia i otworzyła dużą tekę, w któréj chowała swoje rysunki. Długo przewracała w téj tece. Wyjmowała i chowała na powrót. Ten brzydki, ów niestósowny, tamten za mało wykończony. Jakoś żaden z nich nie miał tyle ponęty, aby lokatora ułowić...
Smutno już, bardzo smutno było Tereni. Lokatorowie warszawscy to ludzie zepsuci, widzą tyle ładnych rzeczy... jakże to coś im okazać, co by ich zająć i w tym pokoiku zatrzymać mogło? Może który przyjdzie, oględnie się i ze śmiechem ironicznym odejdzie?... A może nawet który wprost powie, że to lub owo mu się nie podobało? Może by dobrze było, żeby to wszystko w ukryciu daléj leżało i żeby żadnego lokatora tém nie zapraszać?...
Kiedy tak bolesne myśli po pięknéj głowie Tereni się snuły, wypadły z teki dwa duże kartony. Terenia podniosła je i z pewném zadowolnieniem zaczęła im się przypatrywać. Były to kopie znakomitego włoskiego mistrza. Jeden karton wyobrażał poczciwego patryarchę,
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/50
Ta strona została przepisana.