Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/68

Ta strona została przepisana.

Skrzywiła się szambelanowa, spojrzała marsem na Bernarda i rzekła:
— Dla czegóż to waćpan tak prędko odpowiadasz: Dobrze!... Dla czegóż nie targujesz się! Biedni powinni się targować!
— To prawda, odparł z uśmiechem Bernard, ale nie — z biednymi!
Roześmiała się szambelanowa. Terenia zmarszczyła bielutkie czoło.
— Masz waćpan słuszność, rzekła, śmiejąc się szambelanowa, ale biedni tylko mogą czuć, że jest drogo. Dla tego mówię to waćpanu, bom się omyliła, a ty targując się, mógłbyś mi moją pomyłkę przypomnić. Za pokoik ten należy się tylko dziesięć złotych. I tak trzeba dosyć butów podrzeć, aby się na poddasze wdrapać.
Bernard z uśmiechem przystał także i na dziesięć złotych, bo zdaje się, że w téj chwili wiele o nich nie myślał.
— A zresztą, prawiła daléj szambelanowa, będziemy się mogli może inaczéj ugodzić. Waćpan zapewne umiesz więcéj od wuja po francusku, a może i geografii coś praktycznie nauczyłeś się, to w wolnych od obowiązków godzinach możesz coś z wiadomości swoich mojéj wnuczce Tereni udzielić.
Bernard zarumienił się i skłonił Tereni, Terenia z lekkim kaprysikiem pochyliła główkę...
— A w niedzielę i czwartki przyjdziesz waćpan do nas na litewskie kałduny!