Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/78

Ta strona została przepisana.

wości, na które nie mógł w żaden sposób dostatecznie sobie odpowiedzieć. Ta niemoc dręczyła go najbardziéj.
Najprzód nie mówiono mu nigdy o tém, że tutaj codziennie chodzą nauczyciele. Zdawało mu się bowiem, że z tą rodziną stanął już na tak poufałej stopie, że żadnych tajemnic przed nim nie miano.
Dla czegóż więc robiono z tego wszystkiego przed nim tajemnicę? Dla czego zostawiono go na uboczu familijnych planów jakichś, w które on bynajmniéj nie wchodził? A przecież jemu zdawało się, że on powinien był już zająć także pewne miejsce w tych planach familijnych! Przecież był już prawie członkiem rodziny!... A to, z czego niby tajemnicę przed nim robiono, mogłoby tylko tém więcéj przywiązać go do nich, tém więcéj uszczęśliwić!...
Powtóre przy widoczném i z pewną ostentacyą wypowiadanym zawsze ubóstwie lekcye podobne są bardzo znacznym wydatkiem! Cóż znaczy ten kontrast takich wydatków i ubóstwa? Coś się pod nim ukrywa?...
Bernardowi znowu pociemniało przed oczyma, bo znowu przyszły na myśl dawne podejrzenia!...
Przyszło mu na myśl, że w tém wszystkiém może się ukrywać jakaś niekorzystna dla niego tajemnica. Ludzie, którzy przez zubożenie ze sfery wielkiego świata wychodzą, nie przebierają zazwyczaj w środkach, aby dalszą egzystencyą swoją zabezpieczyć. Znając słabości