Pytania takie, które sobie chory Bernard w samotnym pokoiku zadawał, mogły być wprawdzie tylko skutkiem gorączki, która go trawiła, mogły być także spowodowane gorącem uczuciem, jakiém pałał dla Tereni — ale zawsze było już faktem, że w jego duszy powstały. Już nie można było czemkolwiek ich odpędzić lub na zapomnienie skazać!
Za kilka dni minęła gorączka, pulsy wróciły do regularnych uderzeń — ale te nierozwiązane pytania pozostały jak uporczywe męty na dnie duszy. Posmutniał, przybladł jak człowiek który nosi się z jakąś wewnętrzną chorobą.
Wreszcie pozwoliła mu szambelanowa opuścić samotny pokoik. Z bijącém sercem, drżący cały wszedł do szambelanowéj.
W pomieszkaniu szambelanowéj nic a nic się nie zmieniło. Szambelanowa czytała przez okulary żywoty
Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/80
Ta strona została przepisana.
XII.